Silesian Whisky Fest 2022 – Edycja Druga – 09.04.2022 r.

Dwa lata – tyle czasu leżało na mojej półce zaproszenie na Silesian Whisky Fest 2020, który niestety z powodu panującej pandemii nie mógł się odbyć. Z nadzieją patrzyliśmy, że uda się odwiedzić Katowice w 2021 roku, ale niestety również nie było to możliwe.

Na szczęście mamy rok 2022 i po kilkunastu ogłoszonych zwycięstw nad wirusem… tym razem, jak widać sukces okazał się na tyle bliski prawdy, że zniesiono obostrzenia i druga edycja Silesian Whisky Fest mogła stać się faktem.

Przetarłem zaproszenie z kurzu i ruszyłem na Śląsk.

Na miejscu dołączył do mnie Tomek (#Barbarian) i tym samym 2/3 ekipy Whisky My Life znalazło się na miejscu, aby co nieco spróbować i zdać Wam relację, czy było warto.

Jak to zawsze bywa, opis festiwalu będzie mocno subiektywny, choć postaram się, aby nie był za nudny.

No dobra, zaczynamy…

Start festiwalu, czy też przysłowiowe otwarcie bram zostało zaplanowane na godz. 11:30 i właściwie można powiedzieć, że większych obsuw nie było. Wszyscy grzecznie czekali w kolejce i gdy już machina ruszyła, każdy podążył za mapką w stronę swoich ulubionych stoisk lub tych, na których chciał się zadomowić na nieco dłużej.

Naszym planem było przede wszystkim „przybicie piątki” z osobami, którymi nie widzieliśmy się prawie 3 lata !!! Takie małe tournée, aby potem na spokojnie już poszukać jakiś ciekawych trunków do degustacji. No i wyszło to… w sumie tak sobie.

Punktem numer jeden na naszej festiwalowej mapie okazało się miejsce wymiany twardej waluty na walutę festiwalową, gdyż po otrzymaniu odpowiedniej ilości „talonów” konieczne było udanie się do miejsca oznaczonego na mapie numerem 10 – stoiska grupy Idziemy na Whisky, które sprawowało pieczę patrona medialnego, ale przede wszystkim można tam było znaleźć co najmniej trzy ważne dla tego festiwalu rzeczy: Rajmunda Matuszkiewicza, miłą Panią która zapisywała chętnych na preorder książki „Droga Whisky” (książką dostępna jest też do zakupu online: https://drogawhisky.pl/) oraz kilka ciekawych butelek od których można było rozpocząć festiwal.

My, po zamówieniu książki, zostaliśmy poczęstowani przez Marcina Imacha 21-letnią whisky Jura, butelkowaną jeszcze w ubiegłym wieku. Czyż to nie miłe rozpoczęcie festiwalu?

Następnym naszym przystankiem było stoisko naszych „braci” nr 16 – Whisky Team, gdzie na straży czekał już Tomek, a na stoliku dosłownie nie było właściwie miejsca na to, żeby odstawić na moment kieliszek. Mnóstwo ciekawych butelek. Tutaj każdy na pewno znalazłby coś dla Siebie. My znaleźliśmy Glenfarclasa z 1980 roku i poczuliśmy jak whisky może być gęsta niczym syrop Tussipect, a przy tym może smakować naprawdę zacnie. Oczywiście nie była to jedyna whisky jaką tam spróbowaliśmy, ale ta, bardzo ładnie ukształtowała nasz pozytywny nastrój. Wracaliśmy wielokrotnie, bo trudno było się rozstać z tak wspaniałymi ludźmi jakich można było w tym miejscu spotkać.

Można by rzec, że trochę po sąsiedzku, bo na stoisku nr 11 – The Single Cask, zachęceni opowieściami Dawida i Michała, spróbowaliśmy młodziutkiej, 7-letniej Mortlach, której recenzja pofestiwalowa pojawi się już niebawem w innym poście. Okazała się na tyle ciekawa, że trzeba było powiedzieć „sprawdzam” w domowym zaciszu. Oprócz Mortlach, spróbowaliśmy przyjemnie owocowej 10-letniej Glendullan i zapewne spróbowalibyśmy jeszcze więcej, ale hej, to była dopiero pierwsza godzina festiwalu 😉

Także grzecznie się „chwilowo pożegnaliśmy” i ruszyliśmy dalej, tym razem na stoisko nr 5 – Vininova. Miło było ponownie pogadać z Mikołajem, posłuchać jego relacji z destylarni Dingle (o której też już niebawem sporo pojawi się na blogu, za sprawą kilku recenzji i na pewno jednego odcinka Whisky Talks). Na relacji się jednak nie skończyło i do kieliszków powędrowała dość nieoczywista i jakże interesująca w smaku edycja Single Cask Pot Still PX o mocy 60,4% vol. whiskey Dingle.

Jeśli pamięć mnie nie myli, to w następnej kolejności ruszyliśmy na stoisko nr 17 – Loża Dżentelmenów, gdzie nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie spróbowali najnowszej whisky zabutelkowanej przez Artura, czyli 31-letnie Tormore.

Zgodnie uznaliśmy, że „wstydu nie ma” 😉 a sama whisky okazała się ładnie złożona i ułożona zarazem. Zdecydowanie było czuć beczki refill bourbon, jednak w żadnym momencie nie była „przedębiona”. W nosie otrzymaliśmy to co najlepsze z beczki po bourbonie, a w smaku było sporo suszonych owoców, ale nie tych kojarzonych z beczkami po sherry, a raczej suszone morele, brzoskwinie, do tego przyjemne nuty wanilii, subtelna dębina. Bardzo trudno jest ocenić tę whisky po tak krótkim z nią kontakcie. 31 lat zobowiązuje i przynajmniej ja miałem wrażenie, że potrzebuje ona czasu, aby ukazać swoje wszystkie oblicza, podobnie jak zabutelkowana przez Lożę 22-letnia Tobermory, po której pozostał już tylko ślad w pamięci. Jednak jeśli chodzi o pierwsze wrażenie, to Tormore, zrobiła je bardzo pozytywne.

Wędrując dalej po festiwalowej mapie, tej papierowej  jak i po samym obiekcie, dotarliśmy do stoiska nr 26 – M&P, gdzie porozmawialiśmy nieco z Mariuszem i spróbowaliśmy w różnych odstępach czasowych, takie whisky jak Lum Reek 10yo, GlenAllachie 2008, Paul John Single Cask i być może coś jeszcze… 😉

Ale nie samą szkocką whisky człowiek żyje i znaleźliśmy na festiwalu takie miejsce, gdzie można było spróbować kilku bourbonów, baa właściwie można to było uznać za mini „masterclass”, gdyż bourbonów było sztuk cztery i o każdym z nich opowiadał ambasador marki, konsekwentnie nalewając zawartość butelek do naszych kieliszków. To było bardzo ciekawe doświadczenie, które miało miejsce na stoisku nr 23/24 – Pinot Wines & Spirtis/Yellowstone Bourbon. Lineup widoczny jest na zdjęciu poniżej, a naszym numerem jeden okazał bourbon z Indiany – George Remus, u którego w zacierze sporo było żyta. Bardzo solidny okazał się również 7 letni David Nicholson Reserve (ten z czarną etykietą).

Co dalej…sięgam pamięcią i wiem…

Spotkaliśmy Szymona Załęckiego z jego festiwalową whisky, o której też tutaj wiele nie napiszę, ale zrobię to w osobnej publikacji. Następnie udało nam się spróbować wyjątkowo ciekawej 23-letniej Glenfiddich z beczek refill bourbon, która zawierała w sobie całe DNA tej marki, z tą tylko różnicą, że to DNA aż wychodziło z kieliszka. Intensywna, złożona, niesamowicie jabłkowo-gruszkowa, owocowa. Kuba, wielkie dzięki, że mogliśmy spróbować tej nieco innej, mniej wygładzonej strony Glenfiddich. Gdyby tylko takie cuda były oficjalnie butelkowane…

Zbliżała się już godzina 16:00, a o 16:30 wybierałem się na długo wyczekiwany masterclass z Antypodów, gdzie udało się skosztować bardzo interesujących młodych whisky australijskich z Starward i już dość wiekowych whisky z Nowej Zelandii. To co prezentują te whisky, nie odbiega jakością od whisky szkockich, a na pewno wnosi coś nowego do całego świata whisky, więc bardzo Was zachęcam, aby gdy nadarzy się tylko okazja, spróbować czegoś z tego regionu świata. O samym masterclass nie będę się rozpisywał, ale było to bardzo miłe spotkanie, notabene prowadzone przez naszego przyjaciela Tomka.

Zerkam jeszcze na moment w telefon i widzę jeszcze jedno zdjęcie. A na nim znajduje się whisky Glenglassaugh zabutelkowana dla sieci Al.Capone. Od dawna miałem ochotę jej spróbować i nie żałuję. Bardzo zakręcona whisky. Otwierająca się nutami morskimi, przechodząca w słony karmel, a gdy już się nieco napowietrzy…staje się bardzo słodka, wręcz galerekowo, cukierkowo, żelkowa. Taki freak, ale zdecydowanie się wyróżnia.

W tym momencie to by było na tyle jeśli chodzi o to co spróbowaliśmy i subiektywnie oceniliśmy.

Czas na podsumowanie ogólne.

Stoisk na festiwalu było sporo. Znalazło się coś dla miłośników nie tylko whisky, gdyż można było spróbować rumów (Dictador) i wódek kraftowych (Wolf&Oak, Haberfeld, Drake, Podole Wielkie). Właściwie każde stoisko prezentowało się bardzo dobrze. Były takie, które nastawione były bardziej na osoby początkujące i były te na których można było znaleźć wiele perełek. Na wyróżnienie na pewno zasługuje stoisko nr 18 – Scotland Yard, prowadzone przez Markusa, gdzie butelki były naprawdę „piękne”.

U wspomnianych już wcześniej chłopaków z Whisky Team również nie brakowało dobroci. Best Whisky Market, The Single Cask to również miejsca gdzie osoby, które już co nieco „wypiły” nie mogły się nudzić.

O wstęp do bourbonów jak i solidnej szkockiej, jak zawsze zadbało stoisko Brown Forman, ale i tu znaleźć można było edycje nieco trudniej dostępne. Połączone siły Glenfiddich i The Balvenie, dały obraz właściwie całego swojego oficjalnego portfolio.

Podobnie było z Bruichladdich, a na stoisku Diageo nie zabrało edycji DSR.

Na pewno dla wielu z Was, ważne było jeszcze jedno stoisko, Miler Spirits, gdzie sam Tomek Miler pojawił się ze swoim notesem degustacyjnym, który można było nabyć wraz z autografem i zapewne cyknąć sobie również jakąś fotkę 😉

Nie zabrakło jeszcze stoisk dla fanów cygar, tym razem wybór był bardzo duży i można było nabyć co nieco do sparowania z dobrym dramem.

Organizację festiwalu mogę śmiało uznać za naprawdę udaną. Nie brakowało w sumie niczego i tak jak napisałem już wcześniej, wybór festiwalowych dramów pozwolił spędzić owocnie czas tym mniej i bardziej zaawansowanym.

Dla nas najważniejsze jednak tym razem było coś innego niż gonitwa za whisky. Przede wszystkim chodziło tutaj o spotkanie z przyjaciółmi z szeroko pojętego świata whisky w Polsce. Niesamowicie przyjemnie było w końcu porozmawiać w cztery oczy, na żywo a nie w formule online.

Po raz kolejny warto podkreślić, że whisky to przede wszystkim ludzie, piękni ludzie i wspaniali, a takich na festiwalu Silesian Whisky Fest 2022 nie brakowało…no i widzimy się mam nadzieję za rok, tym razem już bez niespodzianek.

Pozdrawiamy.

Ekipa WML

#EkipaWML#WML#PS#Barbarian#SilesianWhiskyFest#Festiwal#Degustacja#Masterclass#Katowice#WhiskyTasting

Dodaj komentarz

Start a Blog at WordPress.com.

Up ↑