Premiera Diageo Special Releases 2023 – Hotel Saski – Kraków – 27.11.23 r

27 listopada 2023 roku miałem przyjemność odwiedzić Hotel Saski w Krakowie, gdzie odbyła się wyjątkowa degustacja Diageo Special Releases 2023. Była to już druga „premiera” w Polsce (pierwsza odbyła się w Warszawie) i zarazem ostatnia, na której można było spróbować wszystkich wydań jakie pojawiły się w kolekcji DSR 2023. Za przygotowanie tego wydarzenia odpowiadał Bartosz Ziembaczewszki oraz Gabriel Jagła przy wsparciu pracowników i szefów kuchni Hotelu Saski.

Nie było to jednak klasyczne spotkanie, a raczej podróż przez smaki, aromaty, miejsca, dźwięki i obrazy.

Rozpoczęliśmy na parterze hotelu w specjalnie oddzielonym miejscu tuż obok baru. Pierwszą whisky była 11-letna Oban – The Soul of Calypso. Pozycja interesująca choć zdecydowanie nie w moim klimacie. Głównie dlatego, że finiszowana była w beczkach po karaibskim rumie, a ja po pierwsze nie przepadam za rumem, a po drugie mam problem z whisky, które w takich beczkach były starzone. Bez wątpienia wpływ tej beczki był wyczuwalny. Można było odnaleźć w niej sporo nut melasy, śmietankowo-kramelowo-kremowej słodyczy, czy też owoców tropikalnych. W aromacie wyczuwalne były również nuty nafty czy też kukułek. Sama w sobie była dość słodka i nieco pikantna, z akcentami przypraw. Trochę brakowało mi w niej takiego „klasycznego Obana”.

Pamiętajmy jednak, że był to dopiero początek, więc może właśnie taki był cel, aby ta whisky otwarła stawkę. Jak już wspomniałem wyżej, degustacja miała konwencję podroży przez miejsca, a dokładniej, przez różne pomieszczenia znajdujące się na terenie hotelu. W każdym z nich, przygotowana była interaktywna prezentacja, a w tle leciał odpowiednio dobrany podkład muzyczny, nawiązujący do trunku. Gdy trafiliśmy do „sekretnego” pomieszczenia i unosił się aromat torfu, od razu wiedziałem, że w kieliszku znajdę coś z Islay.

Była to oczywiście 12-letnia Lagavulin – The Ink of Legends. Edycja o tyle ciekawa, że finiszowana w beczkach po tequili Don Julio Añejo. Bez wątpienia ten wpływ beczki był wyczuwalny. Zaczęło się klasycznie jak na Lagę, ale nagle pojawiało się co raz więcej nut warzywnych, lekko kwaśnych. Wyczuwalna była zielona papryka a także gałązki pomidora. W smaku nieco bardziej ziołowa, z nutami wędzonej herbaty, ziemi, popiołu. Miło mnie zaskoczyła, nie spodziewałem się, że ta beczka po tequili tak wyraźnie wpłynie na charakter tej whisky, właściwie uzupełniając go o nowe, czasem nawet nieco kontrowersyjne nuty. Do Lagavulina podano również pierwszą przystawkę, która jeszcze bardziej podbiła ten warzywny charakter. Ciekawe doświadczenie, nie powiem. Nie pozostało nic innego jak nalać sobie wody, oczyścić podniebienie i ruszyć w dalszą drogę.

Przystanek numer 3 był niewątpliwie najgłośniejszy, a to za sprawą odgrywanych na żywo dźwięków muzyki jazzowej. Dzięki temu, nie trudno było się domyśleć jaka będzie kolejna whisky. Była nią oczywiście 10 letnia Clynelish – The Jazz Crescendo. Tym razem bez żadnych beczkowych finiszów. Pełne 10 lat w beczce first fill bourbon. No i gdyby nie ta dość wyczuwalna na początku moc alkoholu, to powiedziałbym, że jak na swój wiek, wszystko zagrało tu perfekcyjnie. Klasyczne nuty wosku pszczelego połączone z nutami miodu, karmelu i wanilii. W smaku pomarańcze, orzechy włoskie przyprawy i nadal otulający całe podniebienie wosk. Od razu było czuć, że beczka była solidnej jakości. Whisky była pełna, intensywna i niestety nieco za ostra, przynajmniej jak dla mnie. Ale do czegoś muszę się przyczepić 😉

W czwartym pomieszczeniu panowała ciemność. Było słychać szum fal i dźwięk rogu. Po chwili, znany nam wszystkim Paweł Lipnicki uraczył nas nie tylko muzyką płynącą z rogu ale również pieśnią przenoszącą nas na wyspę Sky do destylarni Talisker. W kieliszku znalazła się NASowa wersja ów whisky nosząca nazwę The Wild Explorador. Edycja ta finiszowana była w beczkach po trzech rodzajach Porto: Ruby, White i Tawny. Na pierwszym planie plaża z mnóstwem wodorostów, muszli i zapachem morskiego powietrza. Całkiem sporo dymu wędzarniczego. W smaku powtórka z rozrywki, początkowo dużo dymnych nut, sól i ponownie wodorosty. Trochę doszukiwałem się na siłę tego wpływu beczek po Porto i właściwie dopiero w finiszu był wyraźniejszy. Gdy sparowaliśmy tę whisky z kolejną przystawką, która okazała się być wyborna, wszystkie nuty jakby stały się jeszcze intensywniejsze. Dosłownie jakbyśmy przenieśli się do jakiejś morskiej przystani i degustowali whisky na przemian z wędzoną rybą. Nie byłem od razu przekonany do tej edycji, ale z każdym kolejnym łykiem smakowała mi lepiej, a przy połączeniu z tym tatarem rybnym, było już wręcz idealnie. Zatem tego Taliskera koniecznie próbujcie z dodatkami 😉

Kolejna sala, największa w której się znaleźliśmy, kryła w sobie dwa trunki. Pierwszym z nich była 12-letnia Roseisle – The Origami Kite. Była to pierwsza edycja z otwartej w 2009 roku, aktualnie największej destylarni słodowej należącej do Diageo. Starzona w beczkach typu first fill po bourbonie oraz w re-fillach. No i tutaj po Taliskerze zrobiło się słodko, a powiedziałbym, że nawet mega słodko. Żelki Haribo połączone z piankami Marshmallow. Bardzo słodkie owoce. Momentami wydawała się nieco chemiczna, ale tak naprawdę to ta słodycz nieco mnie przytłaczała. W smaku było nieco lepiej, tej słodyczy było ciut mniej i pojawiało się w niej trochę nut ziołowych. Nie mniej jednak, kompletnie nie jest to mój profil smakowy. Za to śmiało mogę stwierdzić, że będzie ona idealnym „lepikiem” w blendach, w których spokojnie może zastępować whisky zbożową. Co ciekawe, jeśli znacie whisky Copper Dog, to można powiedzieć, że znacie również Roseisle, bo właśnie w tym blended malcie, można ją odnaleźć jako jedną ze składowych.

Wspomniałem już, że w tej sali czekały na nas dwie whisky. Zatem kolejną była NASowa Mortlach – The Katana’s Edge. W tym wydaniu whisky była finiszowana w beczkach po winie pinot noir oraz w beczkach po japońskiej whisky z destylarni Kanosuke należącej do koncernu Diageo. Tutaj ponownie miałem pewien problem z aromatem. Sporo w nim było new make’a, takiej wyraźnej młodości nieco niepasującej do zawsze charakternej, wręcz mięsnej Mortlach. Na szczęście, smak sporo nadrobił. Głównie dzięki tym beczkom po pinot noir. Od razu ściągała język, była wyraźnie taniczna i wypełniona ciemnymi, jagodowymi owocami. Dopiero pod koniec pojawiało się nieco więcej słodyczy. Finalnie się obroniła, choć aromatem nie urzekła. Mieliśmy również okazję sparować ją z kolejną przystawką, tym razem mięsną, która dobrze łączyła się z whisky, ale tym razem nie wnosiła jakiś rewelacji smakowych, choć sama w sobie była ponownie wyborna.

Byliśmy w największym pomieszczeniu podczas naszej drogi, to przyszedł czas na pokój najmniejszy. Przepiękne wnętrze połączone z równie wspaniałą whisky, chyba jednak moją ulubioną z całego DSR 2023. Była to 27-letnia Glenkinchie – The Floral Treasure. Od razu wyczuwalny był wiek tej whisky, ale nie za sprawą ilości dębiny a głównie za sprawą harmonii i balansu. Właściwie to jak na swój wiek była wyjątkowo świeża, wręcz perfumowa, a moją ulubioną nutą był zapach różany, troszkę jak nadzienie w pączkach. Mnóstwo białych owoców. Spora głębia i przepięknie pachnący pusty kieliszek. Po czasie, stwierdziliśmy nawet, że aromat z pustego kieliszka był jeszcze ciekawszy niż aromat gdy znajdowała się w nim whisky 😉 Naprawdę bardzo udana whisky, do której chętnie bym jeszcze wrócił.

Opuściliśmy zatem to dość intymne pomieszczenie udając się ponownie do punktu w którym rozpoczynaliśmy cały event. Tam czekała na nas ostatnia tego wieczoru whisky a była nią 14-letnia The Singleton of Glendullan – The Silken Gown. Edycja ta finiszowana była w beczkach z francuskiego dębu po chardonnay de Bourgogne. No i jak to Singelton, owocowa, przyjazna, nieskomplikowana, deserowa, choć bez żadnych fajerwerków. Podano do niej deser, który zrobił genialną robotę. Po pierwsze był przepyszny, a po drugie dodał tej Singleton skrzydeł. Mogę zatem po raz kolejny stwierdzić, że dobrze dobrana przystawka, nie tylko sama w sobie umili nam degustację, ale może też pokazać nam nowe, często znacznie ciekawsze i lepsze oblicze whisky.

Podsumowując, jestem zachwycony taką formułą degustacyjną. Bardzo podobała mi się również sinusoida smaków, która wynikała z kolejności w jakiej degustowaliśmy trunki. Czułem się trochę jak na ringu, gdzie dostawałem cios za ciosem (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), odkrywając co rusz nowe warstwy whisky, które być może bym pominął gdybym zmienił układ trunków w degustacji. Te kontrasty zrobiły świetną robotę, gdyż nie mieliśmy żadnych problemów z rozpoznawaniem aromatów i smaków w poszczególnych edycjach whisky. Dodam również, że co raz bardziej podoba mi się to łączenie whisky z potrawami. Foodpairing w mojej ocenie jest przyszłością degustacji. Niestety musi zostać spełniony jeden warunek, potrawy muszą być przemyślane i wysokiej jakości, a za to co zrobili szefowie kuchni w Hotelu Saski należą się brawa, bo dobrali przystawki idealnie.

Na koniec jeszcze dwa słowa o samej serii DSR 2023. Nie powiem, żeby coś wybitnie mnie zaskoczyło, no może poza Lagavulinem i Glenkinchie. Cała seria trzyma niezły poziom, pokazuje nam szerokie spektrum aromatów i smaków, szczególnie wtedy gdy degustujemy ją w całości. Te eksperymenty z beczkami są dla mnie fajnym zabiegiem, ale z drugiej strony brakuje mi takich whisky nieco „klasycznych”. Chyba chciałbym aby w kolejnej odsłonie znalazło się właśnie więcej beczek po bourbonie i tylko bourbonie, czy też dobrej jakości beczek po sherry, aby ukazać jak łączy się destylat z danej destylarni z beczką bez większych kombinacji. No ale zobaczymy co przyniesie czas…

Finalnie, jako całość, uważam ten event za bardzo udany, zarówno pod względem wizualnym jak i smakowym. Bartosz, jeszcze raz pięknie dziękuję za zaproszenie.

#PS #WhiskyMyLife #WML

#Relacja #Wrażenia #Opinie #Degustacje #Spotkania #Whisky

Dodaj komentarz

Start a Blog at WordPress.com.

Up ↑